wtorek, 19 sierpnia 2014

Pamiętnik I: Kornelia – 4. UCIECZKA CZ. 1


Dzisiaj bez rysunku zapowiadającego post - brak czasu daje ostro w kość. Może w tygodniu powstanie coś nowego. Jeżeli masz dużo wolnego czasu i chcesz pokazać swój talent, napisz do mnie. N9P

W ostatnim czasie miałam zbyt dużo stresu i zbyt wiele razy doznałam szoku. Najpierw ujrzałam smoka, potem dowiedziałam się o swoich zaręczynach, zresztą niechcianych. Dalej znowu pojawił się smok, przeobraził w człowieka i oznajmił, że zaraza się skończyła. Dowiedziałam się, że moja matka, królowa i pewnie cała starszyzna na czele z księciem Janem, wiedzieli o zakończeniu epidemii. Tyle razy dzisiaj byłam oszołomieniu, że moje zmysły zaczęły szwankować. Właśnie całował mnie książę, a ja, zamiast delektować się tą chwilą rozmyślałam o tym, czy nie oszalałam. Może jednak oszalałam?

- Wybacz, zawsze chciałem to zrobić. Po dzisiejszym dniu nie wiedziałem, czy jeszcze kiedyś będę miał okazję. – Wyczułam w głosie Jana zakłopotanie i smutek.
- Dlaczego miałbyś nie mieć okazji? – wypaliłam, oczywiście bez zastanowienia.
- Chciałaś uciec, prawda? – znowu spojrzał na mnie tym zawadiackim spojrzeniem, a jego usta wygięły się w delikatny uśmiech. Jednak nie mogłam dać po sobie poznać, że jestem jednocześnie zmieszana i zawstydzona. Przybrałam kamienną minę i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Jan kontynuował. -Przepraszam, że nie powiedziałem Ci o zakończeniu epidemii. Rodzice uznali, że tylko podtrzymując strach przed opuszczeniem murów, będą mogli chronić nas przed złem całego świata. Dodatkowo zagrozili, że jeżeli powiem komukolwiek o tym, co wiem, mogę przypłacić to życiem. Zdajesz sobie sprawę jak się czuje człowiek, któremu grozi własna matka?
- Przykro mi. Nie wiedziałam, że wszystko jest tak skomplikowane? – odparłam skruszona i smutna. – W takim razie, kim byli przyjeżdżający na zamek goście i po co przechodzili kwarantannę?
- To byli wędrowni kupcy i handlarze, którzy chcieli mieszkać w naszym mieście. Nie wiedzieli jednak jaką będą musieli zapłacić cenę za to. A kwarantanna? Cóż, to raczej były tortury i zastraszanie, aby nawet przez przypadek nie wygadali się o prawdziwym świecie.
- Ale po co to wszystko? Po co tyle zachodu? – Ja po prostu musiałam wiedzieć. Widać było, że Jan walczy z myślami. W końcu jednak zrezygnowany zaczął opowiadać.
- Podsłuchałem, jak moja matka rozmawia z ojcem o pewnej kobiecie. Nazywali ją wojowniczką, kobietą latającą na smokach. Podobno kiedyś rządziła tą doliną, a jej ród rozrastał się w bardzo szybkim tempie. Nazywano ją także czarownicą, ponieważ potrafiła rozmawiać ze smokami. Dzięki temu miała ich wsparcie, a to zapewniało władzę. Jej królestwo znajdowało się nieopodal ziem mojego dziadka. Tych, na których teraz jesteśmy. Wówczas było niewielkie i słabe. Gdy wybuchła zaraza, zdziesiątkowała tylko nasze ziemie. Długo wszyscy zastanawiali się dlaczego? Okazało się, że krew smoka leczy wszystkie rany i choroby. To zapoczątkowało lawinę zdarzeń, której konsekwencją było wyginięcie tych stworzeń. Wtedy wojowniczka przeklęła całą dolinę i wszystkich jej mieszkańców. Wybuchły wojny wewnętrzne, a zaraza na nowo się pojawiła. To skłoniło mojego dziadka-króla do zamknięcia bram. Jednak zanim to nastąpiło, ktoś pod boczną bramę podrzucił zawiniątko. Los chciał, że akurat królowa nadzorująca odgradzaniem miasta zauważyła paczuszkę. Zaciekawiona podeszła bliżej i jej oczom pokazała się główka małej dziewczynki. Oczarowana słodkim uśmiechem dziecka postanowiła je przygarnąć i wychować. Jednak, gdy podniosła niemowlę zauważyła także chustkę z herbem smoczego królestwa. Przestraszyła się, ale dziecka postanowiła zatrzymać i tym samym ocalić. Chustę spaliła, a dziewczynkę oddała jednej ze swoich dam dworu. – Jan mówił wszystko bardzo szybko i szeptem. Zupełnie jakby bał się, że ktoś może go usłyszeć. - Kiedy dzisiaj, na dworze pojawił się smok – ciągnął dalej – moi rodzice wpadli w panikę, bojąc się, że wrócił po zaginione dziecko. Nie miałem pojęcia, o kogo chodzi, więc pobiegłem do ojca po wyjaśnienie. On rzucił mną o ścianę i kazał nie interesować się tą sprawą. Wybiegłem więc na dziedziniec i zobaczyłem Ciebie. - To dlatego byłeś w takim nieładzie? – zapytałam nieśmiało.
- Tak, to było zaraz po szamotaninie z ojcem. Kiedy zobaczyłem, jak Marta wyprowadza Cię w pośpiechu, a potem ujrzałem dwóch strażników przed Twoim pokojem, zrozumiałem. Kornelioto Ty jesteś tą dziewczynką znalezioną przed jedną z bram.
- Nie to nie możliwe - nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę – przecież urodziłam się na zamku. To… to jest niemożliwe - zaprzeczałam sama sobie. Wszak spotkanie ze smokiem dowodziło tego, co właśnie powiedział Jan. Ale jak? Nie mogłam w to uwierzyć.
- Cicho, słyszysz? Ktoś tutaj idzie. Szybko schowajmy się – Jan pociągnął mnie za ramię do stajni. Znaleźliśmy niewielką skrytkę między boksem dla konia i beczką z owsem. Przez dziury między deskami obserwowaliśmy, co dzieje się przed stajnią. Nagle w zasięgu naszego wzroku pojawiła się królowa i moja matka. Szły bardzo szybko, a z gestykulacji można było wywnioskować, że prowadzą zaciętą dyskusję. Gdy podeszły bliżej stajni i znalazły się w zasięgu słuchu, wówczas mogliśmy usłyszeć część rozmowy.
- Ta dziewczyna musi się znaleźć. Na pewno smok po nią przyleciał. Nie możemy jej stracić, jest naszą jedyną przepustką do zwycięstwa – powiedziała królowa.
- Elżbieto wiem, nie musisz mi tego powtarzać – moja matka mówiła do królowej po imieniu? Nie wiedziałam, że są sobie tak bliskie.
- A może bezpieczniej dla królestwa będzie pozbyć się tej dziewczyny? – ciągnęła królowo. Na te słowa moja matka przystanęła i co dziwniejsze, stanowczo chwyciła królową za łokieć. Nigdy nie widziałam takiego zachowania w stosunku do głowy kraju, a tym bardziej że komuś uszło to na sucho. Jednak królowa Elżbieta zatrzymała się i odwróciła w stronę swojej damy dworu.
- Ależ to moje dziecko. Nie skarze jej na śmierć! – moja matka aż podniosła głos ze złości.
- To nie jest twoja prawdziwa córka! Pamiętaj, skąd się wzięła i co oznacza. Ona jest niebezpieczna i trzeba się jej pozbyć. Nie dyskutuj ze mną, tylko wykonaj mój rozkaz – Bezceremonialnie oznajmiła krótko królowa i ruszyła dalej. Matka pobiegła za nią, przez co obie znalazły się już za daleko, a my z Janem nie słyszeliśmy już ani słowa.
Siedziałam w stajni i nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Królowa i moja matka chciały mnie zabić. A właściwie moja przyrodnia matka. Nie miałam wyboru, chciałam czy nie, mój plan ucieczki musiał być doprowadzony do końca. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę Torpedy, najszybszego konia na zamku. Gdy zaczęłam przygotowywać siodło i uprzęż, Jan chwycił mnie za rękę.
- Wiem, że w takiej sytuacji nie widzisz innego rozwiązania jak ucieczka, ale może powinnaś to jeszcze przemyśleć? – mówił to z taką czułością, a moje serce ściskało się coraz bardziej na myśl, co muszę mu odpowiedzieć. I chociaż słowa ledwo wydobywały się z gardła, przez łzy udało mi się wyszeptać
- Przecież sam słyszałeś. Jestem niebezpieczna i niechciana tutaj. Lepiej będzie, jak opuszczę to królestwo, które i tak nie jest moim domem.
- Pojadę z Tobą! Nieważne, co stanie się z królestwem i nieważne, co pomyślą moi rodzice. Nie mogę puścić Cię samej, przecież Ty ledwo trzymasz miecz. Jak sobie poradzisz? – mówiąc to lekko się uśmiechną. Byłam mu wdzięczna za próbę rozładowana napięcia. Dzięki niemu myśl o wyjeździe nie była taka straszna. Nawet przeszło mi przez myśl, aby zabrać ze sobą Jana, ale nie mogłam... On był księciem, należał do tego królestwa i musiał tu zostać. Miał tu wszystko. Kochających rodziców, przyjaciół i godziwe życie. Nie mogłam mu tego odbierać.
- Lepiej będzie, jak wyruszę sama. Nie powinieneś opuszczać zamku – powiedziałam stanowczo.
- A jak mnie niby powstrzymasz? – dziarsko odparł Jan i zaczął także przygotowywać swojego konia do podróży. Musiałam szybko coś zrobić, żeby książę nie popełnił najgorszego błędu w swoim życiu. Nie chciałam uciekać się do tej taniej i zakłamanej sztuczki. Jednak uznałam, że na tę sytuację będzie najlepsza.
- Nie chce, żebyś ze mną jechał. Chyba nie zauważyłeś, że nie odwzajemniam Twoich uczyć? Nie jesteś mi do niczego potrzebny – trudno było to powiedzieć, ale miałam nadzieję, że zadziała. Chłopak milczał i walczył z myślami, nie wiedząc, czy można ufać moim słowom. Wykorzystałam moment jego zadumy do szybkiej ucieczki. Wsiadłam na konia i pognałam przed siebie. Przez ramie rzuciłam tylko krótkie „Żegnaj” i już byłam przed boczną bramą. Zdziwiłam się, że na posterunku nie było żadnych strażników. Prawdopodobnie większość skupiła się w zamku, a reszta przeszukiwała pokoje i budynki na polecenie królowej. Musiałam wykorzystać tę sytuację, zamknęłam oczy i pogalopowałam.




5 komentarzy:

  1. Bardzo interesująca historia. Przeczytałam wszystkie części. Zwróć jednak uwagę na liczne błędy stylistyczne, pourywane końcówki, złe zaimki osobowe na końcu zdań, literówki itp. W jednym zdaniu piszesz: "Długo siedziałA na łóżku wpatrując się w lekko żółty księżyc zza MOIM oknem." Kto tu w końcu jest narratorem? Dodatkowo powinno być "za moim oknem". Błędy są liczne i to niszczy przyjemny efekt czytania.
    Życzę jednak powodzenia w pisaniu i czekam na kolejne części. Pozdrawiam K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, bardzo trafna uwaga. Zdecydowanie masz rację i trzeba na to zwrócić uwagę. Jednak czytanie kilka razy tego samego sprawia, że człowiek już leci z pamięci pewne fragmenty:)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham twoje opowiadanie :D Wciągnęłam się i nie mogę doczekać się dalszych losów Kornelii :) Życzę powodzeniaw pisaniu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak miłe słowa;) Postaram się Ciebie nie zawieźć :)

      Usuń