poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Pamiętnik I: Kornelia – 2. KONIEC SIELANKI CZ. 1


Niespodziewanie ktoś zapukał do drzwi pokoju, a ja podskoczyłam prawie pod sufit. Przeraziła mnie myśl, że moja gwałtowna reakcja sprowokuje smoka do ataku, albo co gorsza, ucieczki. Stwór jednak dalej siedział w kącie balkonu, z głową schowaną między skrzydła i najwyraźniej nic nie słyszał. Pukanie robiło się coraz bardziej nachalne i szybko musiałam coś wymyślić. Całe szczęście, że okna komnaty wychodzą na wschodnią część pałacu, gdzie rozciągają się głównie lasy i pola. O tej porze roku istniało małe prawdopodobieństwo, że ktoś zauważy smoka na zamkowym balkonie. Szybko wskoczyłam do pokoju, zamknęłam za sobą drzwi i starannie zaciągnęłam zasłony.
- Panienko Kornelio, wzywają Panienkę na posiłek. Panienko Kornelio? – to była Marta, moja niańka. Opiekowała się nie tylko mną, ale również Janem, Olgą i bliźniakami: Adamem i Piotrem. Wcześniej miało to sens, ponieważ nasi rodzice zasiadali w radzie i nie mieli czasu na takie drobnostki jak wychowywanie dzieci. Jednak teraz, gdy każdy z nas wyrósł, jej rola ograniczała się do stróża, który dbał o to, żebyśmy nie narobili żadnych głupot – jakkolwiek to teraz brzmi.
- Już idę Marto, tylko zawiążę wstążkę. Nie musisz mi pomagać, zaraz zejdę. – Wiem, że mam tylko chwilę zanim Marta nie posłucha mojego polecenia i tak wejdzie do pokoju. Chwyciłam szybko pierwszą z brzegu wstążkę do przepasania i jeszcze raz upewniłam się, że zasłona została porządnie zaciągnięta. Dojrzałam niewielką szparkę i w ostatniej chwili zakryłam widok na balkon, gdy nagle zgodnie z moimi przypuszczeniami Marta otworzyła drzwi.
- Panienko Kornelio, nie mam czasu na Twoje wygłupy. Już jesteś spóźniona, a damie nie wypada przychodzić po przybyciu gości. To Panienki i księżniczki Olgi wielki dzień. Obie musicie wyglądać pięknie i poważnie, nie mówiąc już o punktualnym pokazaniu się na sali.
- Tak wiem, dzisiaj moja mama i Królowa Elżbieta przedstawią nam naszych przyszłych mężów. Dlaczego sama nie mogę wybrać sobie osoby, na którą będę skazana przez resztę życia? Dlaczego w ogóle muszę kogoś wybierać? – Naprawdę miałam już dość tych zasad rządzących w naszym mieście Kryszterce. - Wszystko przez tę zarazę! Rodzice zrobili się bardzo konserwatywni i przezorni. – Nie mogłam ukryć mojej frustracji i niezadowolenia z obecnej sytuacji. Wiedziałam jednak, że Marta jest jedyną osobą, której mogę to powiedzieć. W każdym innym wypadku takie stwierdzenie i podważanie zdania rodziców uważane było za brak taktu i złe wychowanie, nie mówiąc już o sprzeciwie wobec woli króla.
Z rozmyśleń wyrwał mnie hałas zza okna. Zdążyłam już zapomnieć o smoku, który utkwił na balkonie. Marta chyba także usłyszała ten dźwięk, bo z zaciekawieniem skierowała się w stronę tarasu. Nie myśląc za wiele chwyciłam spinkę do włosów i prawie wbiłam ją sobie w głowę.
- Ała! Marto, szybko pomóż mi z tą spinką! Nie mogę jej wyplątać z włosów.
- Wydawało mi się, że słyszę coś za oknem? – Marta nie dawała za wygraną, ale musiała ustąpić widząc moją szamotaninę z niesforną ozdobą, która faktycznie coraz bardziej wplątywała się we włosy. Trochę to trwało, zanim opiekunka na dobre usunęła ją, a zaabsorbowana walką zapomniała o hałasach na balkonie. Gdy wreszcie włosy zostały uwolnione i doprowadzone do ładu, Marta wyprowadziła mnie z pokoju i obie pobiegłyśmy do sali balowej. Schodząc po schodach prowadzących na parter rozważałam, jak wymknąć się z kolacji i pozbyć smoka z balkonu? Ale czy naprawdę chcę, żeby te mityczne stworzenie odleciało? Czułam jakąś dziwną więź, emocjonalny magnes przyciągający mnie do niego. Niestety nie zdążyłam nawet przemyśleć wymówki, gdy na korytarzu, tuż przed wejściem do sali, pojawiła się moja matka. Po jej minie wiedziałam, że dłuższe zwlekanie może wywołać coś gorszego niż tylko zarazę. Musiałam na chwile oddalić od siebie myśli o smoku i jak najprędzej zająć swoje miejsce przy stole. Jak się okazało, na kolacji zjawili się już wszyscy oprócz naturalnie, mojej osoby. Szybko i być może niepostrzeżenie, zasiadłam do stołu i włączyłam w rozmowę z księżniczką Olgą i księciem Janem. Przez cały czas moje myśli uciekały  na dziewiąte piętro do stworzenia, które nie wiedzieć czemu, nie chciało opuścić balkonu. Dlaczego wybrało właśnie mój taras? Z rozmyśleń wyrwało mnie pytanie Jana dotyczące obecnego samopoczucia. Z początku nie wiedziałam, o czym mówi, czyżby dowiedział się o smoku? Nawet nie zauważyła, kiedy księżniczka Olga odeszła od stołu i zostaliśmy sami. Jednak drugie pytanie wyjaśniło wszystkie wątpliwości:

- Nie przeszkadza Ci, że wybrano jakiegoś kolesia z zewnątrz? Nie wolałabyś, żeby był to ktoś, kogo już znasz? – Jan wydawał się zmieszany i zawstydzony. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może i on miał nadzieję na aranżację naszego małżeństwa. Jednak szybko odepchnęłam tę myśl w najgłębsze czeluści mojej duszy. Nadzieję porzuciłam w momencie, kiedy matka określiła dokładną datę przyjazdu kandydatów i najbardziej prawdopodobny dzień samego ślubu.
Nie byłam pewna czy mogę zwierzyć się Janowi i przedstawić mu własną postawę wobec tak beznadziejnej sytuacji. Wybrałam więc bezpieczniejszą opcję.
- Nie mi decydować o tym, z kim spędzę resztę życia. Wierzę, że matka wybierze jak najlepiej. – Z bólem serca i z wielkim trudem przechodziły mi te słowa przez gardło. Jan wyglądał na zaskoczonego.
- Po Tobie spodziewałem się innej odpowiedzi.
- Co masz na myśli?
- Znając Twój temperament myślałem, że prędzej sprowadzisz drugą apokalipsę niż pozwolisz matce decydować o sobie – mówiąc to książkę uśmiechną się łobuzersko. – Wiesz, że w przyszłym tygodniu przyjeżdżają kandydatki dla mnie i bliźniaków? Nie rozumiem, dlaczego rodzice szukają tak daleko. Czego brakuje naszym kobietom?
Naprawdę nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Dotarło do mnie, że Jan podziela zdanie o aranżowanym małżeństwie, jednak czy to bezpieczne, tak publicznie negować królewski rozkaz? Zbliżyłam się do księcia i najciszej jak potrafiłam powiedziałam:
- Ja też nie jestem z tego zadowolona, nawet nie wiesz jak bardzo, ale nieposłuszeństwo jest surowo karane. I tak nie będę tu długo. – No i powiedziałam za dużo. Nikt jeszcze nie wie o moich planach ucieczki, a w ten sposób mogłam zrujnować cały misterny plan. Jan spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Chcesz uciec? – Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, szybko dodał – może uciekniemy razem?
To było dla mnie ogromne zaskoczenie i przez dłuższą chwilę nie mogłam wydusić nawet słowa. Czy Jan naprawdę chce ze mną uciec? A może po prostu szuka drogi do wyswobodzenia się z obowiązków, jakie na nim ciążą, a moja ucieczka to dobra sposobność? Spojrzałam na księcia, który wpatrywał się we mnie tymi pięknymi, ciemnymi oczami. Nie ważne czy chce uciec ze mną, czy po prostu wydostać się z tego więzienia.
- Myślę, że razem jest zawsze raźniej – powiedziałam patrząc na niego i uśmiechając się szeroko. Książę chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak w tym momencie podeszła do nas księżniczka Olga z bliźniakami i wdaliśmy się wszyscy w długą dyskusję o prawdopodobnym wyglądzie naszych przyszłych partnerów.
Autorski obrazek: Łukasz Buśko

Przez ostatnie dwie godziny siedziałam jak na szpilkach i myślałam tylko o smoku w moim pokoju. Nie mogłam już dłużej zwlekać i pod byle pretekstem odeszłam od stołu. Jeszcze nigdy nie biegłam tak szybko po schodach. Myślę, że spokojnie osiągnęłam dużo większą prędkości niż wówczas, jak urządziliśmy sobie tor saneczkowy na schodach wierzy północnej. Przed drzwiami do pokoju musiałam się zatrzymać i zaczerpnąć oddechu. To, co spotkało mnie w środku przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Drzwi balkonowe były otwarte, a na łóżku drzemał chłopak. Stałam jak wryta, nie wiedząc co zrobić. Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to wezwać kogoś, zacząć krzyczeć i uciekać. Gdy już byłam bliska wykonania chociaż jednej z wymienionych czynności, chłopak odwrócił się na drugi bok, a ja oniemiałam. Jego plecy były zupełnie inne niż moje, czy każdego innego człowieka. Tuż pod łopatkami wyrastały małe skrzydła, zupełnie takie jak miał smok, tylko w wersji pomniejszonej. Weszłam szybko do pokoju i starannie zamknęłam za sobą drzwi. Musiałam coś wymyślić, i to prędko. W każdej chwili matka może zauważyć moją dłuższą, niż być powinna, nieobecność.
Powoli zbliżyłam się do postaci leżącej na łóżku. Gdy znalazłam się wystarczająco blisko, mogłam baczniej przyjrzeć się niespodziewanemu gościowi. Wyglądał na niezbyt wysokiego chłopca, może piętnasto- albo szesnastoletniego. Poszarpane, szare spodnie były jego jedynym odzieniem, które miał na sobie. Pomimo braku butów stopy wydawały się czyste i zadbane, zupełnie tak samo jak dłonie. W takim razie nie mógł być synem żadnego z rolników albo rzemieślników. O czym ja myślę, jak chłopak ze skrzydełkami może być synek jakiegokolwiek mieszkańca naszego królestwa? Dopiero gdy spojrzałam na jego tors zauważyłam, że lewy bok jest cały zakrwawiony. Skierowałam wzrok w górę i ujrzałam duże, błękitne oczy wpatrują się we mnie z zaciekawieniem. Oniemiałam, po raz kolejny dzisiejszego dnia. Wtedy chłopiec przemówiła cichym, ledwie słyszalnym głosem.
- Kornelio pomóż mi, proszę – poczym oczy chłopaka ponownie się zamknęły. Spanikowałam. Przez mój umysł przeszła myśl, że umarł… Jak ja wytłumaczę martwe dziecko w mojej sypialni, na moim łóżku? Na szczęście usłyszałam delikatny, nierównomierny oddech i zrozumiałam, że mój niespodziewany gość tylko zemdlał. Nie myśląc wiele, ręką spróbowałam znaleźć ranę wśród znacznej ilości krwi, uniemożliwiającej szybkie zlokalizowanie jej ujścia. To było dziwne uczucie, ponieważ skóra chłopaka w dotyku przypominała smocze łuski. Gdy przyjrzałam się bardziej, faktycznie je dostrzegłam. Z daleka nie były tak dobrze widoczne. Wcześniej miałam pewne podejrzenia, ale teraz rozwiały się w zupełności, ten chłopak i smok na moim balkonie, to ta sama postać.
W apteczce znalazłam maść na skaleczenia i wtarłam w ranę. Nie wiedziałam, czy to pomoże, ale na pewno złagodzi ból. Owinęłam jego ciało bandażem i przykryłam dokładnie kocem. Dla pewności zasłoniłam jeszcze kotary łóżka. Nic więcej nie mogłam zrobić. Kiedy zdałam sobie sprawę, że cała pomoc zajęła mi więcej czasu niż zaplanowałam, pędem udałam się do sali jadalnej, modląc się, aby matka nie zauważyła mojego zniknięcia. Na szczęście nikt tego nie zauważył, co z drugiej strony nie świadczy dobrze o mnie jako kompanie do rozrywki. Wtopiłam się w tłum i udałam, że byłam tutaj cały czas i bardzo dobrze się bawię. W końcu sali ujrzałam księżniczkę Olgę wyraźnie czymś zmartwioną. Rozglądała się nerwowo i kogoś szukała. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, było już jasne, że wypatruje właśnie mnie. Ledwie widocznym gestem nakazała mi do siebie szybko podejść. Gdy tylko znalazłam się w zasięgu jej głosu wskazała dyskretnie palcem koniec sali i powiedziała.
- Spójrz kto wreszcie przybył. - Przez drzwi wprowadzono naszych przyszłych mężów.
Królowa kazała mi i księżniczce zasiąść na przygotowanych wcześniej fotelach, a kandydaci po kolei podchodzili i prezentowali swoje wdzięki. Niestety każdemu brakowało tego „czegoś” i ani jeden nie przypadł mi do gustu. Żaden nie był Janem. Ukradkiem zerkałam na księcia, kiedy każdy z chętnych na mężą podchodził by się przedstawić. Jego mina reprezentowała albo zniesmaczenie, albo rozbawienie. Chyba także nikt nie zyskał jego poparcia?
Jest już północ, moja głowa sama zaraz wpadnie do zupy, a rozmówca chyba nawet nie zauważył mojego znudzenia. Ma tak długi nos, że bez problemu mógłby zagrać w przedstawieniu kłamiącego Pinokio i to bez przebrania. Bardzo pochłonęło go rozważanie nad różnymi smakami pieprzu. Tak pieprzu! Poważnie, ile można dywagować o pieprzu?!
Kiedy myślałam, że moje życie właśnie dobiega końca, nagle drzwi do sali otworzyły się z wielkim trzaskiem. Do pomieszczenia wbiegło dwóch przestraszonych i zdyszanych strażników.


-Smok! Smok nad zamkiem! Krąży nad wschodnim dziedzińcem! – Krzyczeli, jednocześnie starając się złapać trochę powietrza do płuc. Na dźwięk „smok” podniosły się krzyki i goście zaczęli wybiegać z sali na dziedziniec. Przeczuwałam, co to może znaczyć. Chłopak z mojego pokoju przemienił się na powrót w stwora i postanowił odlecieć. Najwyraźniej maść pomogła. Czym prędzej pobiegłam do sypialni i z trzaskiem otworzyłam drzwi. Łóżko wyglądało jak wcześniej. Pięknie i równo zasłane, zupełnie tak jakby nikt w nim nie leżał. A już na pewno nie człowieko-smok, krwawiący z rany. Nigdzie nie było nawet śladu krwi, którą wcześniej umazana była cała kołdra. Musiałam podejść bliżej łóżka, żeby przekonać się, czy aby na pewno jest puste. Na idealnie zaścielonej pościeli zobaczyłam tylko smoczą łuskę i zapisany kawałek pergaminu: „Zarazy już nie ma, pomóż nam”.


*Kolejny wpis pod koniec tygodnia. Jeżeli macie sugestie, pomysły co do bohaterów piszcie w komentarzach. Mile widziane słowa krytyki, dzięki temu człowiek się doskonali i uczy pokory.

5 komentarzy:

  1. Bardzo zaciekawiła mnie opowieść :) czekam na kolejny wpis z niecierpliwością:) trzymam kciuki:) watek smoka i łuski niecodzienny a tym samym intrygujący :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciesze się, że się podoba. Czekam teraz na napływ weny:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale fajnie :D Nie spodziewałam się, że smok zmieni się w chłopaka :) Świetne :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W planie jest jeszcze kilka zaskakujących momentów ;)

      Usuń
    2. Już nie mogę się doczekać :)

      Usuń