Niespodziewanie
ktoś zapukał do drzwi pokoju, a ja podskoczyłam prawie pod sufit. Przeraziła
mnie myśl, że moja gwałtowna reakcja sprowokuje smoka do ataku, albo co gorsza,
ucieczki. Stwór jednak dalej siedział w kącie balkonu, z głową schowaną między
skrzydła i najwyraźniej nic nie słyszał. Pukanie robiło się coraz bardziej
nachalne i szybko musiałam coś wymyślić. Całe szczęście, że okna komnaty
wychodzą na wschodnią część pałacu, gdzie rozciągają się głównie lasy i pola. O
tej porze roku istniało małe prawdopodobieństwo, że ktoś zauważy smoka na zamkowym
balkonie. Szybko wskoczyłam do pokoju, zamknęłam za sobą drzwi i starannie
zaciągnęłam zasłony.
- Panienko Kornelio, wzywają
Panienkę na posiłek. Panienko Kornelio? – to była Marta, moja niańka.
Opiekowała się nie tylko mną, ale również Janem, Olgą i bliźniakami: Adamem i
Piotrem. Wcześniej miało to sens, ponieważ nasi rodzice zasiadali w radzie i
nie mieli czasu na takie drobnostki jak wychowywanie dzieci. Jednak teraz, gdy
każdy z nas wyrósł, jej rola ograniczała się do stróża, który dbał o to,
żebyśmy nie narobili żadnych głupot – jakkolwiek to teraz brzmi.
- Już idę Marto, tylko zawiążę
wstążkę. Nie musisz mi pomagać, zaraz zejdę. – Wiem, że mam tylko chwilę zanim
Marta nie posłucha mojego polecenia i tak wejdzie do pokoju. Chwyciłam szybko
pierwszą z brzegu wstążkę do przepasania i jeszcze raz upewniłam się, że
zasłona została porządnie zaciągnięta. Dojrzałam niewielką szparkę i w
ostatniej chwili zakryłam widok na balkon, gdy nagle zgodnie z moimi
przypuszczeniami Marta otworzyła drzwi.
- Panienko Kornelio, nie mam
czasu na Twoje wygłupy. Już jesteś spóźniona, a damie nie wypada przychodzić po
przybyciu gości. To Panienki i księżniczki Olgi wielki dzień. Obie musicie
wyglądać pięknie i poważnie, nie mówiąc już o punktualnym pokazaniu się na sali.
- Tak wiem, dzisiaj moja mama i
Królowa Elżbieta przedstawią nam naszych przyszłych mężów. Dlaczego sama nie
mogę wybrać sobie osoby, na którą będę skazana przez resztę życia? Dlaczego w
ogóle muszę kogoś wybierać? – Naprawdę miałam już dość tych zasad rządzących w
naszym mieście Kryszterce. - Wszystko przez tę zarazę! Rodzice zrobili się
bardzo konserwatywni i przezorni. – Nie mogłam ukryć mojej frustracji i
niezadowolenia z obecnej sytuacji. Wiedziałam jednak, że Marta jest jedyną
osobą, której mogę to powiedzieć. W każdym innym wypadku takie stwierdzenie i
podważanie zdania rodziców uważane było za brak taktu i złe wychowanie, nie
mówiąc już o sprzeciwie wobec woli króla.
Z
rozmyśleń wyrwał mnie hałas zza okna. Zdążyłam już zapomnieć o smoku, który
utkwił na balkonie. Marta chyba także usłyszała ten dźwięk, bo z zaciekawieniem
skierowała się w stronę tarasu. Nie myśląc za wiele chwyciłam spinkę do włosów
i prawie wbiłam ją sobie w głowę.
- Ała! Marto, szybko pomóż mi z tą spinką!
Nie mogę jej wyplątać z włosów.
- Wydawało mi się, że słyszę
coś za oknem? – Marta nie dawała za wygraną, ale musiała ustąpić widząc moją szamotaninę z
niesforną ozdobą, która faktycznie coraz bardziej wplątywała się we włosy.
Trochę to trwało, zanim opiekunka na dobre usunęła ją, a zaabsorbowana walką
zapomniała o hałasach na balkonie. Gdy wreszcie włosy zostały uwolnione i
doprowadzone do ładu, Marta wyprowadziła mnie z pokoju i obie pobiegłyśmy do
sali balowej. Schodząc po schodach prowadzących na parter rozważałam, jak
wymknąć się z kolacji i pozbyć smoka z balkonu? Ale czy naprawdę chcę, żeby te mityczne
stworzenie odleciało? Czułam jakąś dziwną więź, emocjonalny magnes
przyciągający mnie do niego. Niestety nie zdążyłam nawet przemyśleć wymówki,
gdy na korytarzu, tuż przed wejściem do sali, pojawiła się moja matka. Po jej
minie wiedziałam, że dłuższe zwlekanie może wywołać coś gorszego niż tylko
zarazę. Musiałam na chwile oddalić od siebie myśli o smoku i jak najprędzej
zająć swoje miejsce przy stole. Jak się okazało, na kolacji zjawili się już wszyscy oprócz naturalnie, mojej
osoby. Szybko i być może niepostrzeżenie, zasiadłam do stołu i włączyłam w
rozmowę z księżniczką Olgą i księciem Janem. Przez cały czas moje myśli
uciekały na dziewiąte piętro do
stworzenia, które nie wiedzieć czemu, nie chciało opuścić balkonu. Dlaczego
wybrało właśnie mój taras? Z rozmyśleń wyrwało mnie pytanie Jana dotyczące
obecnego samopoczucia. Z początku nie wiedziałam, o czym mówi, czyżby
dowiedział się o smoku? Nawet nie zauważyła, kiedy księżniczka Olga odeszła od
stołu i zostaliśmy sami. Jednak drugie pytanie wyjaśniło wszystkie wątpliwości:
- Nie przeszkadza Ci, że
wybrano jakiegoś kolesia z zewnątrz? Nie wolałabyś, żeby był to ktoś, kogo już
znasz? – Jan wydawał się zmieszany i zawstydzony. Przez chwilę przeszło mi
przez myśl, że może i on miał nadzieję na aranżację naszego małżeństwa. Jednak
szybko odepchnęłam tę myśl w najgłębsze czeluści mojej duszy. Nadzieję
porzuciłam w momencie, kiedy matka określiła dokładną datę przyjazdu kandydatów
i najbardziej prawdopodobny dzień samego ślubu.
Nie
byłam pewna czy mogę zwierzyć się Janowi i przedstawić mu własną postawę wobec
tak beznadziejnej sytuacji. Wybrałam więc bezpieczniejszą opcję.
- Nie mi decydować o tym, z kim
spędzę resztę życia. Wierzę, że matka wybierze jak najlepiej. – Z bólem serca i
z wielkim trudem przechodziły mi te słowa przez gardło. Jan wyglądał na
zaskoczonego.
- Po Tobie spodziewałem się
innej odpowiedzi.
- Co masz na myśli?
- Znając Twój temperament
myślałem, że prędzej sprowadzisz drugą apokalipsę niż pozwolisz matce decydować
o sobie – mówiąc to książkę uśmiechną się łobuzersko. – Wiesz, że w przyszłym
tygodniu przyjeżdżają kandydatki dla mnie i bliźniaków? Nie rozumiem, dlaczego
rodzice szukają tak daleko. Czego brakuje naszym kobietom?
Naprawdę
nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Dotarło do mnie, że Jan podziela zdanie
o aranżowanym małżeństwie, jednak czy to bezpieczne, tak publicznie negować
królewski rozkaz? Zbliżyłam się do księcia i najciszej jak potrafiłam
powiedziałam:
- Ja też nie jestem z tego
zadowolona, nawet nie wiesz jak bardzo, ale nieposłuszeństwo jest surowo
karane. I tak nie będę tu długo. – No i powiedziałam za dużo. Nikt jeszcze nie
wie o moich planach ucieczki, a w ten sposób mogłam zrujnować cały misterny
plan. Jan spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Chcesz uciec? – Zanim
zdążyłam coś odpowiedzieć, szybko dodał – może uciekniemy razem?
To
było dla mnie ogromne zaskoczenie i przez dłuższą chwilę nie mogłam wydusić
nawet słowa. Czy Jan naprawdę chce ze mną uciec? A może po prostu szuka drogi
do wyswobodzenia się z obowiązków, jakie na nim ciążą, a moja ucieczka to dobra
sposobność? Spojrzałam na księcia, który wpatrywał się we mnie tymi pięknymi,
ciemnymi oczami. Nie ważne czy chce uciec ze mną, czy po prostu wydostać się z
tego więzienia.
- Myślę, że razem jest zawsze
raźniej – powiedziałam patrząc na niego i uśmiechając się szeroko. Książę
chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak w tym momencie podeszła do nas
księżniczka Olga z bliźniakami i wdaliśmy się wszyscy w długą dyskusję o
prawdopodobnym wyglądzie naszych przyszłych partnerów.
Autorski obrazek: Łukasz Buśko |
Przez
ostatnie dwie godziny siedziałam jak na szpilkach i myślałam tylko o smoku w
moim pokoju. Nie mogłam już dłużej zwlekać i pod byle pretekstem odeszłam od
stołu. Jeszcze nigdy nie biegłam tak szybko po schodach. Myślę, że spokojnie osiągnęłam
dużo większą prędkości niż wówczas, jak urządziliśmy sobie tor saneczkowy na
schodach wierzy północnej. Przed
drzwiami do pokoju musiałam się zatrzymać i zaczerpnąć oddechu. To, co spotkało
mnie w środku przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Drzwi balkonowe były otwarte,
a na łóżku drzemał chłopak. Stałam jak wryta, nie wiedząc co zrobić. Pierwsze,
co przyszło mi na myśl, to wezwać kogoś, zacząć krzyczeć i uciekać. Gdy już
byłam bliska wykonania chociaż jednej z wymienionych czynności, chłopak
odwrócił się na drugi bok, a ja oniemiałam. Jego plecy były zupełnie inne niż moje,
czy każdego innego człowieka. Tuż pod łopatkami wyrastały małe skrzydła,
zupełnie takie jak miał smok, tylko w wersji pomniejszonej. Weszłam szybko do
pokoju i starannie zamknęłam za sobą drzwi. Musiałam coś wymyślić, i to prędko.
W każdej chwili matka może zauważyć moją dłuższą, niż być powinna, nieobecność.
Powoli
zbliżyłam się do postaci leżącej na łóżku. Gdy znalazłam się wystarczająco
blisko, mogłam baczniej przyjrzeć się niespodziewanemu gościowi. Wyglądał na
niezbyt wysokiego chłopca, może piętnasto- albo szesnastoletniego. Poszarpane,
szare spodnie były jego jedynym odzieniem, które miał na sobie. Pomimo braku
butów stopy wydawały się czyste i zadbane, zupełnie tak samo jak dłonie. W
takim razie nie mógł być synem żadnego z rolników albo rzemieślników. O czym ja
myślę, jak chłopak ze skrzydełkami może być synek jakiegokolwiek mieszkańca
naszego królestwa? Dopiero gdy spojrzałam na jego tors zauważyłam, że lewy bok
jest cały zakrwawiony. Skierowałam wzrok w górę i ujrzałam duże, błękitne oczy
wpatrują się we mnie z zaciekawieniem. Oniemiałam, po raz kolejny dzisiejszego
dnia. Wtedy chłopiec przemówiła cichym, ledwie słyszalnym głosem.
- Kornelio pomóż mi, proszę – poczym
oczy chłopaka ponownie się zamknęły. Spanikowałam.
Przez mój umysł przeszła myśl, że umarł… Jak ja wytłumaczę martwe dziecko w
mojej sypialni, na moim łóżku? Na szczęście usłyszałam delikatny, nierównomierny
oddech i zrozumiałam, że mój niespodziewany gość tylko zemdlał. Nie myśląc
wiele, ręką spróbowałam znaleźć ranę wśród znacznej ilości krwi,
uniemożliwiającej szybkie zlokalizowanie jej ujścia. To było dziwne uczucie,
ponieważ skóra chłopaka w dotyku przypominała smocze łuski. Gdy przyjrzałam się
bardziej, faktycznie je dostrzegłam. Z daleka nie były tak dobrze widoczne.
Wcześniej miałam pewne podejrzenia, ale teraz rozwiały się w zupełności, ten
chłopak i smok na moim balkonie, to ta sama postać.
W
apteczce znalazłam maść na skaleczenia i wtarłam w ranę. Nie wiedziałam, czy to
pomoże, ale na pewno złagodzi ból. Owinęłam jego ciało bandażem i przykryłam
dokładnie kocem. Dla pewności zasłoniłam jeszcze kotary łóżka. Nic więcej nie
mogłam zrobić. Kiedy zdałam sobie sprawę, że cała pomoc zajęła mi więcej czasu
niż zaplanowałam, pędem udałam się do sali jadalnej, modląc się, aby matka nie
zauważyła mojego zniknięcia. Na szczęście nikt tego nie zauważył, co z drugiej
strony nie świadczy dobrze o mnie jako kompanie do rozrywki. Wtopiłam się w
tłum i udałam, że byłam tutaj cały czas i bardzo dobrze się bawię. W końcu sali
ujrzałam księżniczkę Olgę wyraźnie czymś zmartwioną. Rozglądała się nerwowo i
kogoś szukała. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, było już jasne, że
wypatruje właśnie mnie. Ledwie widocznym gestem nakazała mi do siebie szybko
podejść. Gdy tylko znalazłam się w zasięgu jej głosu wskazała dyskretnie palcem
koniec sali i powiedziała.
- Spójrz kto wreszcie przybył.
- Przez drzwi wprowadzono naszych przyszłych mężów.
Królowa
kazała mi i księżniczce zasiąść na przygotowanych wcześniej fotelach, a
kandydaci po kolei podchodzili i prezentowali swoje wdzięki. Niestety każdemu
brakowało tego „czegoś” i ani jeden nie przypadł mi do gustu. Żaden nie był Janem.
Ukradkiem zerkałam na księcia, kiedy każdy z chętnych na mężą podchodził by się
przedstawić. Jego mina reprezentowała albo zniesmaczenie, albo rozbawienie.
Chyba także nikt nie zyskał jego poparcia?
…
Jest
już północ, moja głowa sama zaraz wpadnie do zupy, a rozmówca chyba nawet nie
zauważył mojego znudzenia. Ma tak długi nos, że bez problemu mógłby zagrać w
przedstawieniu kłamiącego Pinokio i to bez przebrania. Bardzo pochłonęło go
rozważanie nad różnymi smakami pieprzu. Tak pieprzu! Poważnie, ile można
dywagować o pieprzu?!
Kiedy myślałam, że moje życie
właśnie dobiega końca, nagle drzwi do sali otworzyły się z wielkim trzaskiem.
Do pomieszczenia wbiegło dwóch przestraszonych i zdyszanych strażników.
-Smok! Smok nad zamkiem! Krąży
nad wschodnim dziedzińcem! – Krzyczeli, jednocześnie starając się złapać trochę
powietrza do płuc. Na dźwięk „smok” podniosły się krzyki i goście zaczęli
wybiegać z sali na dziedziniec. Przeczuwałam, co to może znaczyć. Chłopak z
mojego pokoju przemienił się na powrót w stwora i postanowił odlecieć. Najwyraźniej
maść pomogła. Czym prędzej pobiegłam do sypialni i z trzaskiem otworzyłam
drzwi. Łóżko wyglądało jak wcześniej. Pięknie i równo zasłane, zupełnie tak
jakby nikt w nim nie leżał. A już na pewno nie człowieko-smok, krwawiący z rany. Nigdzie nie było nawet
śladu krwi, którą wcześniej umazana była cała kołdra. Musiałam podejść bliżej łóżka,
żeby przekonać się, czy aby na pewno jest puste. Na idealnie zaścielonej
pościeli zobaczyłam tylko smoczą łuskę i zapisany kawałek pergaminu: „Zarazy już nie ma, pomóż nam”.
*Poprzedni post: PAMIĘTNIK I:Kornelia - 1. SPOTKANIE
*Kolejny wpis pod koniec tygodnia. Jeżeli macie sugestie, pomysły co do bohaterów piszcie w komentarzach. Mile widziane słowa krytyki, dzięki temu człowiek się doskonali i uczy pokory.
Bardzo zaciekawiła mnie opowieść :) czekam na kolejny wpis z niecierpliwością:) trzymam kciuki:) watek smoka i łuski niecodzienny a tym samym intrygujący :)
OdpowiedzUsuńCiesze się, że się podoba. Czekam teraz na napływ weny:)
OdpowiedzUsuńAle fajnie :D Nie spodziewałam się, że smok zmieni się w chłopaka :) Świetne :D
OdpowiedzUsuńW planie jest jeszcze kilka zaskakujących momentów ;)
UsuńJuż nie mogę się doczekać :)
Usuń