
Nim się spostrzegłam byłam już za murami miasta. Pierwszy raz w życiu widzę zamek od zewnętrznej strony. Muszę przyznać, że wygląda okazale i pięknie. Jednak nie czuję żalu, że go opuszczam. Mam inne zadanie i cel do osiągnięcia.
Jechałam
bardzo długo, do momentu aż słońce całkowicie schowało się za horyzontem. Teraz
musiałam szybko znaleźć jakieś schronienie, bo tak naprawdę nie byłam
przygotowana do życia poza miastem. W oddali zobaczyłam małą opuszczoną chatkę.
Dach był lekko dziurawy, a w jednym z dwóch okien brakowało szyby. Na jedną noc
powinno wystarczyć? Całe szczęście, że nie jestem jedną z tych zamkowych pudernic, które nie wejdą do nieposprzątanego
pokoju. Podeszłam trochę bliżej budynku, aby przekonać się, czy na pewno jest
opuszczony. Poczerniałe i lekko spróchniałe ze starości drzwi raczej były
nieużywane od dłuższego czasu. Dla pewności zajrzałam jeszcze przez okno, ale
nic nie przyciągnęło mojej uwagi. Uwiązałam konia do drzewa za domem, w
miejscu, gdzie kiedyś musiała stać weranda. Pozostałości daszku i ścian powinny
wystarczyć jako osłona, od ewentualnego deszczu i wiatru. Sama postanowiłam
wejść do środka. Zanim mój wzrok zdążył przyzwyczaić się do ciemności, obiłam
sobie głowę o wiszącą imitację lampy i kolano o resztki komody. Rękoma
wymacałam łóżko i niepewnie usiadłam na nim. Powoli mogłam dostrzec zarysy
mebli i zauważyć, że ten domek nie gościł ludzi już od kilku lat. Gdzieniegdzie
dostrzegłam pajęczyny, w innych miejscach kurz gromadził się w centymetrowych
warstwach.