
Zapraszam do czytania kolejnej części przygód Kornelii i Jana. Dzisiaj post trochę krótki, ale mimo to mam nadzieję, że się wam spodoba:) Kolejny wpis w piątek (27-03-2015). Zapraszam również do aktywnego udziału w fanpage i zostawianiu komentarzy (niestety kochani - jakoś muszę się rozreklamować:)). Pozdrawiam N9P
Pomieszczenie było inne niż cały tunel, po którym
krążyliśmy już kilka godzin. Powietrze wokół nas zrobiło się suchsze i
przyjemniejsze. Od posadzki oraz ścian emanowało ciepło. Blask padający przez
otwór w suficie wydawał się nienaturalnie jasny. Musiałam odczekać chwilę, aż
moje oczy na powrót przyzwyczają się do światła. Moim oczom ukazała średniej
wielkości skała, z której wystawał miecz. Zdałam sobie sprawę, że musiał być
wbity przez magiczną siłę. Jego złote ornamenty i niewielkie klejnoty, osadzone
na klindze, odbijały promienie spadające z góry. Podeszliśmy bliżej, aby
przyjrzeć się temu niespotykanemu i niespodziewanemu zjawisku. Wyglądał dziwnie
znajomo… Ten miecz trzymał duch mojej babki podczas spotkania przed kościołem.
Czy właśnie to chciała mi przekazać? Czy to ona była niebieskim światełkiem,
które nas tutaj sprowadziło?
- Co się tutaj dzieje? – zapytałam trochę przestraszona, ale ciekawa
pochodzenia odnalezionej broni.
- Nie mam pojęcia. Ten miecz wygląda bardzo realnie, w dodatku nie jest
pokryty żadną rdzą ani brudem. Zupełnie jakby wbito go tutaj przed chwilą. No i
zostaje jeszcze pytanie, jak umieszczono go w litej skale? – Jan spojrzał na
mnie, a jego oczy nie wyjaśniały niczego. – Spróbuję go wyciągnąć – tak po
prostu to oznajmił i posłał w moim kierunku jeden ze swoich łobuzerskich
uśmiechów.
Książę zrobił powoli krok do przodu. Rozejrzał się po
jaskini wyczekująco, ale nie wydarzyło się nic podejrzanego. Zapewne spodziewał
się jakieś pułapki. Z taką samą ostrożnością stawiał kolejne i kolejne kroki,
aż dotarł do granicy, gdzie padała smuga światła. Otaczała ona kamień z mieczem
i wyglądała jak bariera chroniąca broń przed czasem oraz złodziejami. Jan wyciągnął
rękę przed siebie i zbliżył ją do poświaty. W tej samej chwili, w której
dotknął granicy, gwałtownie cofnął dłoń i krzykną z bólu. Szybko odsunął się od
miecza obejmując prawą rękę. Natychmiast podbiegłam do niego. Powierzchnia jego
skóry, która miała kontakt ze światłem, cała pokryta była pęcherzami od
oparzenia. Instynktownie chwyciłam dłoń Jana w swoje, aby przyjrzeć się bliżej
ranie. Książę automatycznie chciał cofnąć rękę po to by uniknąć dodatkowego
bólu, jednak oboje zauważyliśmy, że mój dotyk go nie rani. Co więcej, kiedy
jego pokaleczona skóra dotknęła wnętrza moich dłoni, bąble zaczęły się
zmniejszać, a zaczerwienienia znikać. Spojrzałam na Jana z niedowierzaniem. Na
jego twarzy malował się niepokój, ale i zadowolenie. Czy w dłoniach mam dar
leczenia? Gdy jego ręka była całkowicie sprawna, dotknęłam także małej rany na
skroni chłopaka.
- To taki mały eksperyment – uśmiechnęłam się do niego podnosząc dłoń.
Jednak zadrapanie nie zmieniło się ani trochę. Mój dar był jednorazowy lub miał
związek z czymś innym. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Skoro, w jakiś magiczny sposób, wyleczyłam Twoją dłoń, to może światło
nie podziała na mnie tak, jak na Ciebie? – mówiąc to ciągle jeszcze trzymałam
rękę przy policzku Jana.
- Nie chce, aby coś Ci się stało. To naprawdę bolało – w oczach chłopaka
widoczna była troska. Ten wzrok, w połączeniu z moją ręką przy jego twarzy,
stworzył dziwną, krępującą sytuację, dlatego też szybko przyciągnęłam swoją
niesforną kończynę do reszty ciała.
- Myślę, że nic mi nie będzie. Ten miecz wygląda trochę jak ten, który
trzymał duch kobiety sprzed kościoła - powiedziałam najspokojniej jak tylko
potrafiłam. Bo przecież rozmowa z martwą kobietą podającą się za babcię oraz
dziwnym trafem odnalezienie jej miecza, w nienaruszonym stanie, nie należała do
rzeczy, które robi się na co dzień. A jednak, pomimo tej irracjonalnej
sytuacji, wierzyłam, że to broń mojego przodka i w głębi serca wiedziałam, że
powinnam go mieć. Nawet jeżeli wiązało się to z poparzeniem skóry i prawdopodobnie,
jak słusznie zaznaczył Jan, ogromnym bólem. Nie patrząc już na księcia
podeszłam bliżej wbitego w skałę miecza i zatrzymałam się tuż przed granicą
światła. Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam oczy i wyciągnęłam rękę przed
siebie.
*Poprzedni post: Pamiętnik I: Kornelia – 18. ŚWIATŁO W TUNELU CZ. 3
Chyba trochę za krótki, jak uważasz?
OdpowiedzUsuńMoze trochę za krótki, ważne ze fabuła wciągająca ;)))
OdpowiedzUsuńCzasami trzeba zostawić taki "niesmaczek" i "niedosyt" ;)
UsuńPozdrawiam NK
Heeej :) Dawno mnie nie było, ale! O to jestem! :3 Rozdział jak zwykle świetny. Ja wiem. Ja wiem, że Kornelii uda się wyciągnąć miecz. To przeznaczenie... ^^
OdpowiedzUsuńTo rodzinna krew... upsss.. :D
Usuń