piątek, 20 marca 2015

Pamiętnik I: Kornelia – 19. ŚWIATŁO W TUNELU CZ. 4


Zapraszam do czytania kolejnej części przygód Kornelii i Jana. Dzisiaj post trochę krótki, ale mimo to mam nadzieję, że się wam spodoba:) Kolejny wpis w piątek (27-03-2015). Zapraszam również do aktywnego udziału w fanpage i zostawianiu komentarzy (niestety kochani - jakoś muszę się rozreklamować:)). Pozdrawiam N9P

Pomieszczenie było inne niż cały tunel, po którym krążyliśmy już kilka godzin. Powietrze wokół nas zrobiło się suchsze i przyjemniejsze. Od posadzki oraz ścian emanowało ciepło. Blask padający przez otwór w suficie wydawał się nienaturalnie jasny. Musiałam odczekać chwilę, aż moje oczy na powrót przyzwyczają się do światła. Moim oczom ukazała średniej wielkości skała, z której wystawał miecz. Zdałam sobie sprawę, że musiał być wbity przez magiczną siłę. Jego złote ornamenty i niewielkie klejnoty, osadzone na klindze, odbijały promienie spadające z góry. Podeszliśmy bliżej, aby przyjrzeć się temu niespotykanemu i niespodziewanemu zjawisku. Wyglądał dziwnie znajomo… Ten miecz trzymał duch mojej babki podczas spotkania przed kościołem. Czy właśnie to chciała mi przekazać? Czy to ona była niebieskim światełkiem, które nas tutaj sprowadziło?

- Co się tutaj dzieje? – zapytałam trochę przestraszona, ale ciekawa pochodzenia odnalezionej broni.
- Nie mam pojęcia. Ten miecz wygląda bardzo realnie, w dodatku nie jest pokryty żadną rdzą ani brudem. Zupełnie jakby wbito go tutaj przed chwilą. No i zostaje jeszcze pytanie, jak umieszczono go w litej skale? – Jan spojrzał na mnie, a jego oczy nie wyjaśniały niczego. – Spróbuję go wyciągnąć – tak po prostu to oznajmił i posłał w moim kierunku jeden ze swoich łobuzerskich uśmiechów.
Książę zrobił powoli krok do przodu. Rozejrzał się po jaskini wyczekująco, ale nie wydarzyło się nic podejrzanego. Zapewne spodziewał się jakieś pułapki. Z taką samą ostrożnością stawiał kolejne i kolejne kroki, aż dotarł do granicy, gdzie padała smuga światła. Otaczała ona kamień z mieczem i wyglądała jak bariera chroniąca broń przed czasem oraz złodziejami. Jan wyciągnął rękę przed siebie i zbliżył ją do poświaty. W tej samej chwili, w której dotknął granicy, gwałtownie cofnął dłoń i krzykną z bólu. Szybko odsunął się od miecza obejmując prawą rękę. Natychmiast podbiegłam do niego. Powierzchnia jego skóry, która miała kontakt ze światłem, cała pokryta była pęcherzami od oparzenia. Instynktownie chwyciłam dłoń Jana w swoje, aby przyjrzeć się bliżej ranie. Książę automatycznie chciał cofnąć rękę po to by uniknąć dodatkowego bólu, jednak oboje zauważyliśmy, że mój dotyk go nie rani. Co więcej, kiedy jego pokaleczona skóra dotknęła wnętrza moich dłoni, bąble zaczęły się zmniejszać, a zaczerwienienia znikać. Spojrzałam na Jana z niedowierzaniem. Na jego twarzy malował się niepokój, ale i zadowolenie. Czy w dłoniach mam dar leczenia? Gdy jego ręka była całkowicie sprawna, dotknęłam także małej rany na skroni chłopaka.
- To taki mały eksperyment – uśmiechnęłam się do niego podnosząc dłoń. Jednak zadrapanie nie zmieniło się ani trochę. Mój dar był jednorazowy lub miał związek z czymś innym. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Skoro, w jakiś magiczny sposób, wyleczyłam Twoją dłoń, to może światło nie podziała na mnie tak, jak na Ciebie? – mówiąc to ciągle jeszcze trzymałam rękę przy policzku Jana.
- Nie chce, aby coś Ci się stało. To naprawdę bolało – w oczach chłopaka widoczna była troska. Ten wzrok, w połączeniu z moją ręką przy jego twarzy, stworzył dziwną, krępującą sytuację, dlatego też szybko przyciągnęłam swoją niesforną kończynę do reszty ciała.

- Myślę, że nic mi nie będzie. Ten miecz wygląda trochę jak ten, który trzymał duch kobiety sprzed kościoła - powiedziałam najspokojniej jak tylko potrafiłam. Bo przecież rozmowa z martwą kobietą podającą się za babcię oraz dziwnym trafem odnalezienie jej miecza, w nienaruszonym stanie, nie należała do rzeczy, które robi się na co dzień. A jednak, pomimo tej irracjonalnej sytuacji, wierzyłam, że to broń mojego przodka i w głębi serca wiedziałam, że powinnam go mieć. Nawet jeżeli wiązało się to z poparzeniem skóry i prawdopodobnie, jak słusznie zaznaczył Jan, ogromnym bólem. Nie patrząc już na księcia podeszłam bliżej wbitego w skałę miecza i zatrzymałam się tuż przed granicą światła. Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam oczy i wyciągnęłam rękę przed siebie.

5 komentarzy:

  1. Chyba trochę za krótki, jak uważasz?

    OdpowiedzUsuń
  2. Moze trochę za krótki, ważne ze fabuła wciągająca ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami trzeba zostawić taki "niesmaczek" i "niedosyt" ;)
      Pozdrawiam NK

      Usuń
  3. Heeej :) Dawno mnie nie było, ale! O to jestem! :3 Rozdział jak zwykle świetny. Ja wiem. Ja wiem, że Kornelii uda się wyciągnąć miecz. To przeznaczenie... ^^

    OdpowiedzUsuń